13 września 2014

REKREACYJNIE - STARY GROŃ W BRENNEJ

Wyjazd na tą wycieczkę do ostatniej chwili stał pod znakiem zapytania. Najistotniejszym argumentem przemawiającym za pomyślnością moich planów była niepewna aura, która w myśl prognoz pogody zapowiadała się raczej niekorzystnie dla wszelkich inicjatyw plenerowych (deszcze, deszcze, burze). Poranek rzeczywiście nie zapowiadał się obiecująco, ale mam cichą teorię, że gdzieś między tymi chmurami przebiło się moje wołanie o pogodną sobotę, bo tuż po dwunastej w południe zrobiło się naprawdę słonecznie i wtedy zapadła szybka decyzja: jedziemy do Brennej. Spakowałam termos z herbatą, kawą i zapasowe ubrania dla H; mapę i przewodnik po Beskidzie Śląskim, a wsiadając do auta już wiedziałam - dziś postawimy na krótka trasę i niewysoki pułap. Idealnie w te parametry wpisał się Stary Groń (792m n.p.m.), od kilku sezonów budzący moją ciekawość majestatycznie opadającym ku centrum wsi zboczem (bardzo intensywnie zresztą przez działalność człowieka eksploatowanym).


Centrum Brennej widziane ze zbocza Starego Gronia.

Drogę w kierunku szczytu rozpoczęliśmy nad rzeką Brennicą, w ścisłym centrum Brennej. Po przekroczeniu mostu na rzece i zaparkowaniu auta w rejonie baru "Pod Starym Groniem", udaliśmy się w kierunku ulicy Malinowej, przy której znajduje się drogowskaz wskazujący kierunek drogi m.in. na Stary Groń (poza tym także na Brenną Leśnicę, Trzy Kopce Wiślańskie i tzw Madziówkę). Podążając za zielonym szlakiem, po kilku minutach marszu znajdujemy się na poboczu polany, która w okresie zimowym stanowi element stoku narciarskiego, i wzdłuż ściany lasu pniemy się ku górze. Tradycyjnie już na starcie okazuje się, że nasza podróż będzie dłuższa, niż średni czas przewidziany w informacji turystycznej, bo zatrzymuje nas nie tylko ten moment, w którym wpatrujemy się w panoramę Brennej i okrytego mgłą Błotnego (917m n.p.m.), ale także podwieczorek w postaci słodkich i dojrzałych ostrężnic. Po ponownym zwarciu grupy przechodzimy trasę w miarę sprawnie i bez niespodzianek, zaliczając takie etapy drogi jak: przejście krótkiego odcinka leśnego w formacji "gęsiego", swobodny spacer parami (czytaj: H pilnuje mamy okrzykami "mamo, chcę do Ciebie, nie uciekaj mi"), podejście kamienistym fragmentem w rejonie połączenia szlaku zielonego ze szlakiem czarnym (szlak czarny prowadzi z Brennej - Ośrodek Zdrowia na Stary Groń, a dalej na Grabową, 907m n.p.m.) i tu przyznaję zaczyna się przygoda. 


Ku górze z pełnym brzuszkiem: wzdłuż lasu rosły krzaczki ostrężnic bogate w dojrzałe owoce.

Zamglone szczyty pomimo dobrej widoczności na szlaku: to dzisiejszy krajobraz w podróży.

Podążając za strzałkami. Coraz bliżej do celu.

Dość szybko w czasie naszej wędrówki (i na cały czas jej trwania) ustaliły się nam dwie grupy: Tata, S i N oraz Mama, J i H. Tuż po wejściu na trasę opisaną zielono - czarnym kolorem zorientowałam się, że ekipa Taty chce utrzymać nad nami przewagę czasową, ale w zamian za to spontanicznie zrobiły nam się z tej zabawy rodzinne podchody. Trudno określić czas ich trwania. Pozbawiona zegarka nie mogłam sprawdzić czasu podróży, ale spóźnieni (w stosunku do reszty grupy) i skupieni na okrytych mgłą sąsiednich szczytach szybko zorientowaliśmy się, że "niby" strzałki znajdowane co kilkanaście metrów, to właśnie dzieło ekipy prowadzonej przez Tatę. 



Ostatnią znaleźliśmy w chwili spotkania grupy młodych mężczyzn świętujących "kawalerski" (widok, przyznaję, trochę mroczny na pierwszy rzut oka, bo panowie ubrani byli na czarno, a w połączeniu z przebranym kolegą przypominającym mistrza jakiejś tajnej ceremonii, naprawdę robili wrażenie ...) i w chwili, kiedy końcówka wyprawy wisiała na włosku. To był ten ułamek sekundy, kiedy na głos debatowaliśmy o stanie pogody i obawach co do jej stabilności (tuż przed godziną 17.oo zdawało się, że deszcz jest niemal pewny), ale wiedziona jakimś podświadomym instynktem uparłam się spróbować jeszcze kawałek: do tej polanki, gdzie widać rozrzedzenie lasu. 


Na szczycie :).

Taki właśnie krajobraz zastaliśmy u kresu wędrówki.

Warto było zaryzykować, bo w ciągu kilkunastu minut dotarliśmy do szczytu Starego Gronia i z poczuciem pełnej satysfakcji mogliśmy udać się z powrotem do centrum Brennej.
Ze względów czasowych droga ta odbyła się dokładnie tym samym szlakiem, za to w nagrodę zdążyliśmy jeszcze zjeść nad rzeką kolację, a poza tym przemoczyć dwie pary butów, stłuc jedno kolano i zdążyć przed deszczem odpalić auto w podróż powrotną do domu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz